Rozdział VIII

Przepraszam, że w tym tygodniu rozdział w sobotę zamiast w piątek, ale wczoraj miałam imprezę i zapomniałam dodać. Tak, czy siak mam nadzieję, że wam się spodoba.

Nasze głowy gwałtownie odwróciły się w kierunku dźwięku, by dostrzec ogień pożerający fasadę kościoła.
Spoglądaliśmy w bezruchu jak języki ognia pochłaniają budynek, a deski odpadają, by powoli pozwolić, by wszystko rozpadło się w kawałki.
Przywodziło mi to na myśl powolne obumieranie świata. Budynek upadał spokojnie, pozostając majestatyczny i prosty do samego swego końca. Niczym każde istnienie, które upadło w przeciągu ostatnich lat. Pod koniec nikt nie chciał podważać własnych poglądów i własnej wartości, która była jedyną rzeczą, która pozostała stała po całej tej masakrze zwanej - życiem.


— To musiało tam być. — Usłyszałam słowa Jonathana pomiędzy świszczącym dźwiękiem ognia i upadających desek. Miałam wrażenie jakby wszystkie dźwięki były przytłumione, jakbym znajdowała się za jakąś magiczną szybą oddzielającą mnie od wszystkiego tego.

Moment w, którym dotarły do mnie słowa chłopaka, a moment kiedy dotarło do mnie ich znaczenie dzieliła spora różnica czasu. Coś jak dekady, milenia. W momencie, gdy ponownie wróciłam do ,,tu i teraz’’ miałam wrażenie jakby było już po wszystkim. 

Jimmy nadal jednak znajdowała się tam gdzie wcześniej — przy drodze, z rękami owiniętymi w okół kolan, a ja tuż obok niego — tak samo jak przed wybuchem. Wszystko pozostało niezmienne. 

Wszystko oprócz fasady małego przydrożnego kościółka, którego wielkość runęła niczym domek z zapałek.

— Musimy iść — powiedziałam, gdy tylko odzyskałam jasny ogląd na sytuację. Szybko podniosłam się na równe nogi i podałam chłopakowi rękę, by pomóc mu wstać.
— Myślisz, że to tam było? 
— Nie wiem, ale nie mam zamiaru ryzykować. Teraz już nie możesz wejść do środka, więc chodźmy. — Spojrzałam na niego z nadzieją, ale nie wydawał się przekonany. Wycofałam rękę i przewróciłam oczami. — Nie rozumiesz, że ten ogień miał nam pokazać, że nie rozdajemy kart? Niezależnie od tego, czy było to zamierzone. Ta osoba mogła być w koście i zginąć razem z wszystkim w środku, ale mógł też kryć się w polu, w lesie. Może nadal tu być i czekać, aż poczujemy się zbyt bezpiecznie. Ale prawda jest taka, że teraz nigdzie nie jest bezpiecznie, a to oznacza, że nie możemy się zatrzymywać. Nigdy — odezwałam się trochę zbyt podniesionym tonem. Napływała do mnie wściekłość przez to, że zamiast iść ramię w ramię z moim towarzyszem niedoli musiałam mu tłumaczyć dlaczego to co nas otaczało nie było żadną dziecięcą bajką.
— Czyli mamy iść. Dokąd? — W jego oczach widać było wątpliwości. Wątpił w nasz plan, a raczej jego brak. — Chciałaś odnaleźć auto. Co teraz? Może powinniśmy się cofnąć?
— Nie! — krzyknęłam nagle wywołując zdziwienie na twarzy Jimmiego jak i u siebie. — Nie chce się cofać. Proszę, chodźmy dalej. Wszystko jest lepsze niż zostanie tu, z tymi ciałami i porozrzucanymi deskami. Zacznijmy iść, a w trakcie obmyślimy plan, dobrze?— Boisz się?
— Po prostu chcę już stąd odejść. Jak najdalej stąd. — Wściekłość zamieniła się w strach. Spoglądałam ukradkiem na ciała leżące obok czerwonego auta i pozostałości budynku. Mój głos pod wpływem strachu zaczął przybierać formę szeptu.
— Więc chodźmy — odpowiedział Jonathan wstając z miejsca.
Spojrzałam zdziwiona na niego nie spodziewając się takiej kompletnej zmiany postawy. Jeszcze kilka minut wcześniej zachowywał się jak rozkapryszone dziecko, które chciało odegrać się na przeciwniku, teraz wyglądało na to, że poddał się temu co miało nastąpić.
Byliśmy zwierzyną, musieliśmy uciekać.

Chwyciłam jego dłoń i pozwoliłam się podciągnąć do góry. Otrzepałam się z ziemi i założyłam plecak na ramiona gotowa do dalszej drogi.

***

Ile było możliwości w życiu tyle dróg bez wyjścia, niekończących  się rozwiązań, błędów i problemów. Życie było wielką pułapką na muchy, która z każdą próbą uwolnienia się przyduszała nas jeszcze mocniej. Śmierć w takich okolicznościach zdawała się być błogosławieństwem.

Jednak zanim przyjdzie koniec trzeba przejść przez własne piekło. Własne problemy zesłane dla nas. Dotychczas myślałam, że najgorszym co może się stać to utrata bliskich, samotność i powolne umieranie wiedząc, że nikt nie będzie wiedział o tym, że kiedykolwiek istniałam. Teraz, gdy już nie byłam sama pojawiła się nowa wizja przyprawiająca mnie o dreszcze - wędrówka bez celu.

W ciężkich czasach, a nawet wtedy, gdy wszystko pozornie wydaje się okej, cel jest czymś co nas napędza. A bez tej siły daleko nie zajdziemy. 

Brak skutków naszej ciężkiej pracy powoduje u nas brak chęci, a to z kolei prowadzi do ZASTOJU.

— Co to jest? — Usłyszałam głos obok siebie. 
Szliśmy od kilku godzin. Niebo nad nami zaczynało przybierać nieprzyjemny kolor, wyglądało na to, że zbierało się na deszcz. 
Jonathan szedł krok w krok ze mną. Jak dotąd rozglądał się w około, teraz spoglądał ukradkiem na moją lewą dłoń.
Podniosłam rękę na poziom twarzy. Przy kciuku po zewnętrznej stronie dłoni widniała blizna, która przypominała mi dwie złączone gałązki.
— Mam to od urodzenia. Jakiś problem przy narodzinach. — Nie lubiłam o tym mówić.
— Przykro mi — odpowiedział krótko.
— Jest w porządku. To tylko mała blizna, już się przyzwyczaiłam.

Ponownie zapadła cisza, a moje oczy zaczęły śledzić wszystko w okół. Miałam dosyć tego jak skrępowani się czasami czuliśmy w swoim towarzystwie. To było zrozumiałe. Znaleźliśmy się tylko od wczoraj, oboje byliśmy ludźmi nieufnymi osadzonymi w złym miejscu o złym czasie. Jednak mieliśmy tylko siebie, to było ważne, by jedyna osoba, która jest w stanie cie wysłuchać była godna zaufania.

— Dojdziemy do najbliższego miasta i zastanowimy się co dalej - zaproponowałam.
Chłopak jedynie kiwnął głową na zgodę i wrócił do naszego żwawego kroku.

Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej o nim samym i jego historii. Tak, by w końcu być w stanie zaufać mu całkowicie i odepchnąć od nas ten dyskomfort. 
Ciężko mi było jednak zagaić rozmowę i przerwać tą ciszę. To nie były czasy przyjemnych konwersacji. Miałam wrażenie, że to co nie tyczyło się kwestii przetrwania nie było aktualnie ważne.

Ludzie już wcześniej odczuwali problem odnośnie nawiązywania kontaktów, to co zrobiła Plaga to podkreśliła problem jaka była powszechna dotąd anonimowość. 

Mijaliśmy siebie na ulicy, otoczeni szarym krajobrazem codzienności obserwując siebie nawzajem, ale nie czując potrzeby, by pójść o krok dalej. Teraz było już za późno.

Ale oznaczało to też, że mieliśmy mniej do stracenia. W końcu już tyle straciliśmy. Czy coś w ogóle jest w stanie rywalizować z tym co na nas spadło?

Poczułam jak coś we mnie narasta, jakieś uczucie. Było niczym ogień, nieokiełznane i znacznie silniejsze od innych emocji. Powodowało, że chciałam krzyczeć.

— Powinienem ci podziękować. - Dotarł do mnie głos Jonathana, jakby dobiegający z oddali. Gdyby nie ten kojący ton wybuchłabym, ale dzięki temu przypomniałam sobie, że nie jestem sama. Już nie jestem.

Wzięłam kilka głębokich oddechów i spojrzałam na niego z wymuszonym uśmiechem. Miałam wielką nadzieję, że ukrywa wszystko co dzieje się za jego maską.

— Nie wiem o co ci chodzi.
— Wiesz. Gdyby nie ty pewnie bym nie żył, albo… miałaś rację, musimy być racjonalni. To jedyne lekarstwo.

Dobrze pamiętałam swoje słowa, ale w tym momencie nie czułam, że potrafiłam je dopasować do siebie. Co dziwne, zawsze o wiele łatwiej mi się tłumaczyło innym pewne oczywiste rzeczy, ale gdy przychodziło do mnie samej wychodziło na to, że sama nie byłam w stanie dostrzec własnych dobrych rad. Jakby piłeczka odbijała się od ściany i wracała tam skąd przyleciała. Niekończący się krąg niepowodzeń

— Nie ma za co — mówiąc to odwróciłam głowę lekko do tyłu spoglądając na pustą drogę za sobą. Wydawała mi się, wręcz zbyt pusta. Jakby zaraz miało na nas coś wyskoczyć. Z nieba, zza drzewa…
Nie czuła się całkowicie bezpiecznie.
— Czujesz się bezpiecznie? — Sama nie dostrzegła, gdy te słowa wyszły z jej ust. Pożałowała ich od razu. Może i Jonathan był jej aktualnym sojusznikiem, ale na jak długo miał nim pozostać? Nie powinna zdradzać mu zbyt wiele szczegółów. — Znaczy, wiem, że w obecnej sytuacji brzmi to absurdalnie…
— Wiem o co ci chodzi. — Powstrzymał mnie dłonią. Zobaczyłam na jego twarzy lekki uśmiech, który pozostał tam na kilka sekund, a potem zniknął tak jakby nigdy go tam nie było. — I tak, czasami nie czuję się bezpiecznie, ale myślę, że żeby czuć strach trzeba mieć w sobie też trochę nadziei.
— Tak myślisz?
— Tak. W końcu kiedy jest się biernym masz gdzieś to co się stanie. Ty chyba nie masz?

— Jeszcze nie wiem

15 komentarzy:

  1. Przeczytałam wczoraj ale nie miałam siły na odpowiedź,ostatnio w ogóle trudno zebrać się do kupy.
    Rozdział podobał mi się ale oczekiwałam czegoś innego,myślałam że będzie jakaś walka o przeżycie nawet oczekiwałam tego.
    Mam wrażenie że chodzi o pokazanie że normalna dziewczyna nie zmienia się w komandosa,tylko próbuje krok po kroku znaleźć równowagę w rzeczywistości która się zmieniła i która zmieniła ją i innych.Jonathan trochę jest jeszcze tajemnicą ,ja to tak widzę,mam wrażenie że jego gwałtowność wynika z tego co przeżył że nie jest to cecha jego charakteru.Podoba mi się to co myślała Lucy, to dziwne jak jasno widzimy innych problemy a jak zagmatwana wydaje mam się własna sytuacja inie widać z niej wyjścia.Teraz czekam niecierpliwie na inne ich próby i to jak się okaże jacy są naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnym rozdziale pojawi się coś na temat Jonathana i bardzo mi się podoba wątek jego przeszłości.
      Nawet ja bym tego lepiej nie ujęła. Właśnie o to mi chodziło :D

      Usuń
  2. Trochę krótko, w porównaniu z wcześniejszymi, ale to nic. Sama zazwyczaj piszę krótkie rozdziały — dobiję 1 tyś. słów i wena mi wysiada. Trochę mało akcji... Cały czas jakoś tak spokojnie tam u nich (no może poza dwoma trupami z auta xd) Może jakiś śmiercionośny deszcz. Wiesz, taki deszcz-kwas z nieba albo jakaś zmutowana zwierzyna — jedyne co zostało. Dalej czekam na Zombie xD Pewnie się nie doczekam...
    Nie no, lubię silne babki w opowiadaniach, więc daj Lucy jakąś porządną spluwę ;DD
    No i kiedy zaiskrzy w moim shippie?
    Mam nadzieję, że Jonathan nic nie knuje, bo wtedy się załamię... Ciekawe, czy ta jego blizna to coś ważnego. Nie dziwię się Lucy, czemu ma wątpliwości, czy mu zaufać. Niech się wreszcie do siebie zbliżą ;D
    Czekam na żyjących Zarażonych! Pamiętaj!

    OdpowiedzUsuń
  3. Były obietnice że nie będzie zombi! Są na dowód jakieś komentarze,chyba że ktoś je usunął?xD No to klops.
    Byle nie zombi.xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :3
    Hm... Narracja Lucy zaczyna mnie męczyć. Wybacz taką bezpośredniość, ale chociaż rozdział jest krótki, z trudem dotarłam do końca. To już ósmy rozdział, a nie dzieje się praktycznie nic. Nawet akcję z kościołem zabiła... ta poetyckość jej myśli. Kto tak myśli? Za dużo tych przemyśleń, zwłaszcza sformułowanych w tak filozoficzny sposób. To robi się tak irytujące, że nawet przy swojej miłości do opisów mam ochotę przeskakiwać całe partie jej myśli, bo wiem, że i tak będzie non stop jęczeć na ten sam temat. Na moje to już przerost formy nad treścią. Wybucha kościół, mogą być zagrożeni i co? Lucy myśli o rzeczach tak nielogicznych, że to aż boli. I po dynamice...
    Cóż, właściwie tyle wyciągnęłam z tego rozdziału. Wybuchło. Zastanawiają się, co robić dalej, bo bohaterka nie chce wracać. To ostatnie wcale mnie nie dziwi, bo dzięki Jonathanowi wyrwała się z letargu. Próbuje działać, ma jakaś tam nadzieję, ale... to wszystko.
    Czekam na więcej, ale aktualnie mam mieszane uczucia. Cóż, zobaczymy :)

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W następnym rozdziale - tak mi się wydaje, bo nie chcę ci dawać złudnych obietnic - coś się wydarzy, może to nie akcja. Lucy jest specyficzna, myśli za dużo, ale w przyszłości pojawią się również narracje innych postaci. To opowiadanie idzie trochę powoli, akcja rozgrywa się bez pośpiechu i bardziej skupiam się na psychice, bo ja osobiście takie rzeczy uwielbiam.
      Cóż mam nadzieję, że mimo tego, że ten rozdział ci nie przypadł, reszta bardziej ci się spodoba i jednak może zmienisz zdanie co do Lucy, albo odkryjesz coś co ci się spodoba (bo przed nami jeszcze wiele).

      Usuń
    2. Jak będziesz zmieniać narrację, to ja nie czytam. Nienawidzę tego.

      Usuń
    3. Co? Nie zmieniam narracji, po prostu pojawią się też inne perspektywy, oprócz Lucy. Ale nikt ci nie broni przestać czytać.

      Usuń
    4. Na razie to jest opowiadanie o niczym i to mnie martwi. A usprawiedliwianie bezsensownych myśli Lucy tym, że jest specyficzna, średnio mnie przekonuje. Na tę chwilę ta jej wyjątkowość i przesadny dramatyzm kojarzy mi się z kreowaniem mrocznej Mary Sue. Mam wrażenie, że połowa narracji to jakieś złote myśli z internetu, poprzetykane dialogami. Może miałaś taki zamysł, ale jeśli mam być szczera, i postać, i historia zaczynają odrzucać .-.

      Usuń
    5. Ale mi właśnie chodziło o to, żeby ona nie była wyjątkowa. Przykro mi, że tak myślisz. W najbliższym czasie będę od nowa przeglądać całe opowiadanie, może masz rację, jeśli tak jest to poprawię to. Ale od razu mówię w tym opowiadaniu przez długi czas nie będzie takiej wielkiej akcji. Chciałam, by to wolno szło, a ponieważ uwielbiam opisywać uczucia postaci i ich myśli, a także tworzyć takie "złote myśli" to tak to przez długi czas będzie wyglądać. Także, jeśli to nie twój styl to zrozumiem jak przestaniesz czytać, ale zawsze opinia inna od reszty się przydaje. Wiadomo nie każdemu podoba się to samo.

      Usuń
    6. Chodziło mi o perspektywę. Jakoś nie lubię, jak zmienia się co jakiś czas. Kojarzy mi się to z takimi bejtami na Wattpadzie.
      *KTOŚ TAM*: Kocham go!
      *Ten ktoś*: Oh, jak ja ją kocham!
      Sory, to przez fanfiki After mi się tak źle kojarzy xD

      Usuń
    7. Mam nadzieję, że to jedyne co ci się kojarzy z After.
      Ale spoko tu tak nie będzie, po prostu będę musiała co jakiś czas zmienić perspektywę, żeby umiejętnie pokazać dany moment kiedy Lucy nie będzie w pobliżu. W razie jakby jej się coś stało xD

      Usuń
    8. Chwila... Lucy jest specyficzna, ale chciałaś wykreować bohaterkę, która nie będzie wyjątkowa? W tym momencie trochę sobie przeczysz. Ogólnie ta postać jest bardzo niespójna, co też pokazywałam Ci już wcześniej.
      Można lubić opisywanie emocji i take złote myśli. Nie ma w tym nic złego, ale przy pisaniu trzeba zachować umiar, zwłaszcza kiedy prowadzi się postać w narracji pierwszoosobowej. We wszystkim jest ten słynny złoty środek, a tu go nie dostrzegam. Na tę chwilę mamy coraz bardziej irytującą bohaterkę, iście drewniane opisy i akcję ciągnącą się jak krew z nosa. I jak przez pierwsze rozdziały to było w porządku, tak przy ósmym zaczyna rzucać się w oczy i psuć całość.
      Zwłaszcza z przemyśleniami i emocjami jest tak, że trzeba znać umiar. Można pisać o każdym typie postaci: z fobiami, ogarniętych żalem, w depresji... Ale trzeba robić to umiejętnie. A tutaj mamy tylko użalanie się i nienaturalną poetyckość myśli Lucy, co a dłuższą metę po prostu męczy.

      Usuń