Rozdział IX

Trochę późno wrzucam rozdział, ale aktualnie jestem w Grecji i nie mam czasu nawet otworzyć laptopa. Mam jednak nadzieję, że komuś umili on koniec weekendu.

Wydawać, by się mogło, że krajobraz stanu Ohio zachęcał do pieszych wycieczek. Równe drogi, wokół pełno zieleni, drzewa, krzaki, wysoka trawa. Jednak w mojej głowie nie widziałam planu wycieczki, ale możliwą zasadzkę. Każde drzewo, każdy krzak mógł kryć za sobą coś więcej. Teraz wiedzieliśmy, że skoro jedno auto mogło wejść nam w drogę, co przeszkadzało innym?
— To jest zabawne, jak przyroda wydaje się nie zdawać sobie sprawy z tego, że Ziemia umiera — powiedziałam, siedząc na asfalcie i zakrywając jedną ręką oczy, by uchronić się przed słońcem.
— Dziwne. W pogodzie nie wspominali nic o takim mocnym słońcu. — Nagle, jakby wyczuwając idealny moment na kpinę, pojawił się Jimmy.
— To wcale nie jest śmieszne. Ja cierpię — rzuciłam z udawaną dramaturgią.
— Chodź, musimy iść dalej — przypomniał.
— Nie uważasz, że zasługujemy na mały odpoczynek? Idziemy już… — odezwałam się, powoli podnosząc się z miejsca.
— Trzy godziny.
— Trzy godziny? Kurwa, ja nie wstaję. — Mówiąc to, opadłam ponownie na swoje miejsce, choć mój tyłek i tak znajdował się zaledwie kilka centymetrów nad ziemią.
— Okej, więc na co masz ochotę? — Ukląkł tuż przy mnie. — Możemy pójść na kręgle, wiesz, chyba niedaleko widziałem jakiś klub. Poczekaj, zadzwonię po kumpli…  — W tym momencie wyciągnął dłoń i przyłożył ją do ucha, jakby była ona komórką. — A nie, przecież wszyscy nie żyją. — Zrobił pauzę. — Wstawaj, mała, przed nami jeszcze długa droga. — Ostatnie zdanie wypowiedział z niewyobrażalną powagą. Zaraz po skończonej wypowiedzi wyciągnął w moim kierunku rękę w geście pomocy. Spojrzałam na niego krótko, po czym zignorowałam propozycję i bez problemu podciągnęłam się do góry.
— Więc chodźmy, Drake. 


***

Wydawało mi się śmieszne w Ohio to, że ten stan tak szybko się zmieniał. Dopiero co minęliśmy skrzyżowanie z niedziałającymi światłami wiszącymi nad jezdnią niczym wielka pajęczyna. Wokół nas była równa powierzchnia, pola i kompletna pustka. 
Nagle zaczęły nas otaczać drzewa, które powoli, z każdym krokiem zmieniały się w coś większego.
— Znowu te cholerne drzewa.
— Co masz do drzew? Widzieliśmy je przecież wcześniej. — Chłopak zaśmiał się krótko.
— Wiem, ale wolę bardziej otwartą przestrzeń.
— Mówisz, że drzewa przy drodze powodują, że otoczenie staje się zamknięte? — Każde słowo wypowiedział powoli, jakby za każdym z nich stawiał niewidzialną kropkę. Denerwowało mnie to, że nie potrafił brać tego, co mówiłam na poważnie. Faktycznie, czasami moje wypowiedzi mogły mijać się z celem, ale nie musiał mnie dobijać.
— Poczekaj. — Chłopak nagle ustał, a ja spojrzałam, jak zdejmuje z ramion plecak i wyciąga z niego swój zeszyt. — Podejrzewam, że minęły jakieś cztery godziny, od kiedy wyruszyliśmy. Jak dotąd napotkaliśmy dwie osoby, aczkolwiek martwe i zarażone i jedną niezidentyfikowaną. Minęliśmy kościół, kilka budynków przy drodze i parę rozwidleń. Zaczynam podejrzewać, że powinniśmy skręcić w jedną z tych bocznych dróg. Miasta z reguły nie znajdują się tuż przy drodze, a to nasza jedyna szansa.
— Ale czy nie powinniśmy zobaczyć jakichś znaków informujących nas o tym? 
Stany w Ameryce różniły się od siebie pod wieloma względami, były połączone ze sobą za pomocą luźnych nitek tworzących z nich kraj i wspólnotę. Wydawało mi się jednak, że znaki były czymś występującym wszędzie.
— Wielka szkoda, że nie mamy mapy — skwitowałam.
— Jak na razie musimy iść dalej. To, co nas otacza, to prosta droga i kilka drzew. Jak pojawi się jakieś rozwidlenie, pomyślimy, co dalej. Potrzymasz? — Widząc, jak potrząsam głową, podał mi swój notes, a sam sięgnął po coś do torby.
Spoglądałam z zainteresowaniem na przedmiot leżący w moich dłoniach. Przejechałam palcami po literce ,,D’’ na jego wierzchu. Strasznie ciekawiła mnie jego zawartość. Jimmy mówił, że zawiera on jego myśli i notatki na temat Plagi. Przerzuciłam kilka stron, po czym napłynęła do mnie myśl:
,,Tylko spojrzę. To jeszcze nie zbrodnia’’.
Chwyciłam przedmiot drugą ręką i przewróciłam kilka kartek. Wtedy usłyszałam dźwięk otwieranego zamka. Z przerażeniem zamknęłam przedmiot. Ale zanim to zrobiłam, zdążyłam dostrzec kilka słów nabazgranych na jednej ze stron niestarannym stylem, jakby w pośpiechu:
,,Dziś stało się jasne. Jestem mordercą. Częścią tego wielkiego spisku…’’.
— Idziemy? — Chłopak spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem. Odpowiedziałam mu, starając się ukryć to, co toczyło się teraz w mojej głowie.
Po tym wszystkim, gdy spotkałam kogoś i zdołałam mu zaufać, znowu wróciłam do punktu wyjścia.

Byłam sama.

1 komentarz:

  1. Przepraszam że tak późno ale w sobotę pogryzły mnie szerszenie więc mam wymówkę.
    Bardzo króciutki ten rozdział,moim zdaniem to bardziej fragment jest.
    Zaczęli się dogadywać było nieźle , a tu proszę powrót do początku.Nie należy być wścibskim jak to mówią "ciekawość zabiła kota".Zdrugiej strony nadmierna ufność w takiej sytuacji skróci życie.Jak napisałaś wcześniej on ma jakąś tajemnicę , a czasem odczuwamy nadmierne poczucie winy,zupełnie niepotrzebnie.Poczekam co będzie dalej,koleżanka była w Grecji niedawno i mówiła że faktor 50 jest słaby także polecam uważać na słońce.OVER.xD

    OdpowiedzUsuń