Rozdział VII


Podczas, gdy my zbieraliśmy się do wyjścia przez moją głowę przebiegało tysiące myśli. Nie potrafiłam uwierzyć, że uległam innej osobie, przecież dalej mu nie ufałam w pełni. Jednak mimo moim własnym przekonaniom byłam teraz tutaj, pakowałam najważniejsze rzeczy do plecaka Jonathana i próbowałam przywyknąć do czegoś czego nie czułam od bardzo dawna — zmiany.

Od kiedy tu dotarłam nie zmieniłam swojego położenia, z czystego podejścia strategicznego i bezpieczeństwa. Zdążyłam już zapomnieć o tym czego pragnęłam, gdy moje życie było normalne, zapomniałam o chęci podróżowania, czy ciekawości świata. Ciekawość zabija.


W tym momencie byłam jednak ciekawa tego kto był w tym aucie. Byłam na tyle ciekawa tej kwestii, że byłam gotowa zaryzykować wszystkie swoje święte zasady: zero słabości, zero strachu, zero popisywania się. Wszystko, żeby przetrwać dla lepszego jutra.

— Wszystko dobrze? — Odwróciłam się i dostrzegłam lekko schylonego Jimmy’iego sięgającego po coś i spoglądającego na mnie z pytającym wzrokiem.
— Wszystko jest w porządku — wykrztusiłam ciężkim głosem.
— Masz potrzebne rzeczy?
— Na miejscu. Czy teraz możemy już pójść? Nie zniosę dłużej tej bezczynności.
Chłopak zgodził się krótkim ruchem głowy, zapiął plecak i zarzucił go na plecy.
— Panie przodem. — Chłopak wskazał ręką główne wyjście, a ja po kilku sekundach wachania wyszłam na zewnątrz.
Pierwsze na czym skupiłam uwagę to zorientowanie się w, którym kierunku jechało auto. Czasami miałam problemy z orientacją w terenie. Czasami niektóre rzeczy wydawały się logiczne, minęła godzina od kiedy byłam na zewnątrz, jednak bałam się popełnić błąd, a to ciągnęło za sobą ogromy stresu. W tym wypadku poprowadziłoby nas to ku bezsensownej wędrówki w przeciwnym kierunki, a później prawdopodobnie do śmierci.
— Idziemy w prawo. — Wskazałam kierunek ręką. — Idź przodem. 
Jonathan nie próbował się spierać, tylko skręcił w wyznaczonym przeze mnie kierunku. Ruszyłam powoli za nim, ale mój krok był powolny. W pewnym momencie odwróciłam się twarzą do mojego dotychczasowego domu. Spoglądałam na niego nie potrafiąc zrobić kroku. To był mój dom, znajomy teren, teraz z własnej woli go opuszczałam. 
Dopadło mnie nagłe poczucie bezradności. Jeśli miałabym tu zostać to może i byłabym bezpieczna, ale ile czasu by minęło do czasu, gdy bym zwariowała, albo zmarła z głodu kompletnie sama. Natomiast opuszczając to miejsce narażałam się na pewną śmierć.
Spojrzałam na niebieskie niebo i ruszyłam przed siebie ostatecznie wybierając sposób w jaki chciałam żyć.

***

Dobrze zdawałam sobie sprawę z tego jak wyglądała nasza droga. Niekończąca się wędrówka po pustym szlaku pozbawionym śladu ludzkości. 

Choć w naszym przypadku było to nam na rękę. Tam gdzie znajdowały się największe punkty, skupiska było też zagrożenie. To co kiedyś było pokusą, wizją wielkiego świata pociągało za sobą śmierć. Tylko takie miejsce, po środku niczego, chroniły nas przed tym co kryło się w zaułkach. Jednak w pewnym momencie chowanie się przed nieuniknionym staje się czymś bezsensownym, a jest to los gorszy od śmierci.

— O czym myślisz? 

Myślami wróciłam do tu i teraz. Ja i Jonathan. Szeroka jezdnia, zielona trawa, linie wysokiego napięcia otaczające drogę z dwóch stron niczym powierzchnię ochronną. Z każdym krokiem mój dom stawał się coraz mniejszy, a moje wątpliwości większe. Odwracałam się co kilka minut spoglądając jak budynek z zielonym dachem i okropnymi ścianami pokrytymi pomarańczową farbą w odcieniu brudnej pomarańczy, która zdążyła już częściowo zejść. To co najdłużej pozostało w zasięgu mojego wzrok to wysoki znak stojący tuż przy wjeździe na parking. Był czerwony i niegdyś zapalał się co noc, teraz pozostał smutnym symbolem tego czym stał się ten świat. Zawsze spoglądając na niego przypominał mi o własnej niedoli, ale pomagał mi zrozumieć również, że nie dotyczyła ona jedynie mnie. Tylko, że teraz nie byłam sama, ktoś cierpiał tak jak ja.
— O wszystkim. O domu, pragnieniach… nie jestem pewna, czy to rozsądne mieć jakieś pragnienia, wiesz w naszej sytuacji. 
Niespodziewanie poczułam jak chłopak zatrzymuje się, łapie mnie za ramiona i przytrzymuje w miejscu. Stał przede mną, kilka metrów od mojej twarzy i  patrząc mi w oczy powiedział:

— Nie chcę nawet słyszeć takich rzeczy. Rozumiesz? Jesteś ofiarą, jeśli jest coś na co zasługujesz to, żeby czegoś pragnąć. I tak odebrali ci wystarczająco dużo.

Oniemiałam wsłuchując się w te nadzwyczaj szczere i emocjonalne słowa, pierwszy raz od kiedy go poznałam miałam wrażenie, że nie próbował udawać kogoś kim nie był.
— Okej — odparłam ochrypłym głosem czując jak zaciska mi się gardło. Chwilę później, gdy już emocje opadły nadal stojąc przed sobą wpatrując się w siebie poczuliśmy falę niezręczności. Gwałtownie odsunęliśmy się od siebie. Zobaczyłam jak Jimmy nerwowo drapie się po głowie starając się patrzyć gdziekolwiek byle nie na mnie.

Nie wiedziałam skąd te nagłe uczucie nadeszło. Ostatnio miałam mało okazji do kontaktów międzyludzkich. Czyżby to był tego skutek? Czyżbym przebywała tak długo w samotności, że kontakt stał się dla mnie czymś zbyt intymnym. Bo przecież to nie tak, że chcieliśmy się pocałować. Staliśmy blisko siebie, nic więcej.

Jednak po tym szliśmy w milczeniu. Przed nami czaiły się godziny, a nawet dni drogi, a wszystko to zapowiadało się ciągnąć w nieustannym otoczeniu niczego. 

Żeby skupić na czymś myśli wsłuchiwałam się w dźwięk wiatru i rozglądałam się w około w poszukiwaniu czegokolwiek, a dokładniej za pewnym czerwonym samochodem.

Nigdy nie należałam do tego typu dziewczyn, które lubiły piesze wędrówki. Moja najlepsze przyjaciółka w każdy weekend wybierała się na wycieczkę za miasto ze swoim starszym kuzynem. Ten przyjeżdżał po nią prosto ze stanowego uniwerku i znikali bez słowa. Zawsze mnie to irytowało, w momencie, gdy w końcu szkoła się kończyła i chciałam spędzić z nią czas, ona wybierała wszystko oprócz mnie. 

Nie wiem co po tym wszystkim stało się z jej kuzynem, zawsze wydawał mi się kimś kogo strach nie interesuje. Może to był jeden z powodów dla, których za nim nie przepadałam. Ponieważ strach był moim starym przyjacielem.
— Myślałeś kiedyś, przed tym wszystkim, żeby wsiąść w pociąg i pojechać gdzie tylko ze chcesz? — Przerwałam ciszę.
— Właściwie, raz to zrobiłem. — W jego głosie było słychać lekkie skrępowanie, jakby nie uważał to za coś pozytywnego. 
— Jak było?
Ponownie zapanowała cisza. Szliśmy ramię w ramię do przodu nie zatrzymując się nawet na chwilę. Spojrzałam na niego, ale on wydawał się rozmyślać nad czymś co go przytłaczało.
— Wsiadłem w autobus jadący z Warren. Dojechałem do Toledo, gdy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Wszystkie drogi zostały zamknięte. W pewnym momencie ktoś krzyknął, żebyśmy uciekali i tak właściwie wszystko się zaczęło. 

Nie byłam w stanie nic z siebie wykrztusić.
— Fatalny początek końca, co nie? Potem błądziłem w różne strony i unikając śmierci dotarłem tutaj. Wszyscy zawsze uważali mnie za samotnika, więc może dobrze, że nie musiałem ciągnąć za sobą innych ludzi.

— Ale teraz masz mnie. Jestem dla ciebie ciężarem?— Nie. Patrząc na ciebie mam wrażenie, że dałabyś radę sobie sama poradzić, beze mnie. Właściwie dałaś sobie radę, w końcu przetrwałaś.
— Tak, przetrwaliśmy — odpowiedziałam nie czując, by te słowa były prawdą. Nie można przetrwać, jeśli jest się przeklętym. A ja właśnie tak się teraz czułam. Nie jak ocalała, ale jak skażona. 
— Ile już idziemy? — zapytałam, żeby przerwać ciszę, która ponownie między nami powstała. 
— Może godzinę. Nie nastawiaj się na szybkie dojście gdziekolwiek. Nie mam pojęcia jak daleko jest stąd jakiekolwiek miasto.
— Podobno gdzieś w Ohio jest straszny dom. Ciekawe, czy jesteśmy w jego pobliżu — powiedziałam od niechcenia chcąc zmienić kierunek naszej rozmowy.
— Wiesz jak duży jest ten stan? I chyba nie chcesz mi powiedzieć, że wierzysz w duchy?
— W apokalipsę też nie wierzyłam, a sam zobacz jak to się skończyło.
— Tu masz rację. — Na jego twarzy w końcu pojawił się lekki uśmiech.
To było dziwne. Przez moment wydawało się jakbyśmy zapomnieli jaki jest nasz cel, czy sytuacja. Po prostu przez kilka minut byliśmy szczęśliwi, a w tych czasach było to coś niezwykłego.
— Jonathan, patrz! — Mój krzyk przerwał chwilę spokoju. 
Dostrzegłam coś na co czekałam. Czerwone auto. Jednak nie spełniło to do końca moich oczekiwań, ponieważ auto stało rozwalone i praktycznie zgniecione tuż obok małego kościółka z białego drewna. 
Bez wachania pobiegłam w jego kierunku. Usłyszałam za sobą wołanie Jonathana, ale zignorowałam go. Podeszłam do drzwi kierowcy, które zostały wyrwane z zawiasów. Miejsce pasażera z przodu było kompletnie zmiażdżone, ale byłam w stanie dostrzec ciało ściśnięte niczym tuńczyk w puszce. Głowa leżała oparta, poduszka powietrzna nie otworzyła się. 
Drugie ciało leżało kilka kroków od auta. Wydawało mi się to niemożliwe, żeby kierowca przeżył takie zderzenie i był w stanie wygrzebać się z auta. Od pojazdu do ciała prowadziła spora ilośc krwi. 
Podeszłam do ciała, leżało twarzą w trawie. Chwyciłam za jego bezwiedny nadgarstek, by sprawdzić puls. 
— Nie żyje — powiedziałam patrząc na Jonathana, który właśnie stanął przy drugiej osobie. Drzwi od strony pasażera były już otwarte, a on nachylał się nad ciałem.
— Zarażony — powiedział wyciągając głowę z pojazdu i opierając się na dachu samochodu.
— Co? 
— Ma ślady na twarzy i na rękach. Wrzody, blizny, zniekształcenia. Czekaj…
Jeśli te ciało zostało zainfekowane, to znaczy, że to najprawdopodobniej też. Delikatnie obróciłam zwłoki i spojrzałam na poszarzałą twarz. Wyglądał jak ci ludzie z moich wspomnień. Znowu przypomniała mi się śmierć moich bliskich. Ten ból, ta zagłada i otaczająca nas śmierć.
— Lucy… jest coś jeszcze. 
Zignorowałam go. Patrzyłam na ciało, wydawało się tak spokojne. Jego koszmar w końcu dobiegł końca, mój dopiero się zaczynał.
Przypomniał mi się mężczyzna palący swój dom, odrywanie głów, poświęcanie dzieci. W ciągu tych kilku lat wydarzyło się tyle zła ile historia nigdy nie zaznała.
— Lucy! Lucy!
Odrzuciłam te myśli i spojrzałam na Jimmiego spoglądając na mnie z nad drugiego ciała.
— O co chodzi?
Chłopak spojrzał na mnie niepewnie. Wstałam na równe nogi i podeszłam do niego.
— Lucy, myślę, że nie jesteśmy tu sami. 
Gdy tylko to powiedział odwrócił głowę ciała siedzącego przed nami tak, że mogłam dostrzec tył jego głowy. To co zobaczyłam to pustka. Wielka dziura i zaschnięta krew. 
Spojrzałam z niedowierzaniem, po czym rzuciłam się do ciała leżącego na ziemi. Dotknęłam jego głowy, ale wszystko wydawało się w porządku. Sprawdziłam różne części jego ciała w poszukiwaniu jakiegoś ubytku, aż w końcu chwyciłam drugą rękę. Był na niej podobny ślad. Jakby ktoś ich ugryzł.

Odsunęłam się przerażona tym co znajdowało się przede mną. Zakryłam dłonią usta, po czym wzdrygnęłam się przypominając sobie, że jeszcze chwilę temu dotykałam tą ręką martwego ciała.
— Co tu się wydarzyło? 

***

Minęło zaledwie kilka minut. Szliśmy niecałą godzinę, by przekonać się, że nasza nadzieja dawno temu została skażona Zarazą, a nie było to najgorsze. Wyglądało na to, że teraz zwierzyna polowała na zwierzynę. A jak na razie byliśmy jedynym celem w promieniu kilku kilometrów. 
— Podsumujmy to: ludzie z auta byli zarażeni, nie byli zdrowi. Nadal jesteśmy sami, a do tego okazało się, że tych Zarażonych dopadli inni. Co oznacza w skrócie, że jesteśmy martwi. — Jonathan wydawał się brzmieć jak ktoś nie wzruszony, ale podejrzewam, że to kolejna jego cecha. Na tyle na ile jak na razie go znałam widziałam, że miał czarny humor i dość negatywne podejście do życia.
— Jeszcze nie. — Rozejrzałam się w okół. Otaczały nas pola, trawa, drzewa i właściwie mogli ukryć się wszędzie. Między zbożem, za pniem drzew… w kościele. — Jak myślisz jak duża jest szansa, że są w środku? — spytałam chłopaka wskazując głową budynek przed nami.
— Myślę, że mamy dobre pięćdziesiąt procent. Od jednego zła do większego. Idziemy?
— Chcesz tam wejść? Może po prostu połóżmy się na środku drogi i poczekajmy, aż sami po nas przyjdą — zakpiłam. — Wiemy, że tu są, ale nie musimy ginąć z tego powodu. Chodźmy do przodu. Oni o nas nie wiedzą. — Złapałam go za ramiona próbując go przekonać do mojej racji. Nie wiedziałam czemu tak uporczywie chciał stanąć z śmiercią twarzą w twarz.
— To coś co zabiło tych kolesi to powód dlaczego ty nie jesteś ze swoją rodziną, a ja ze swoją. To powód dla, którego nasze życie nigdy nie będzie normalne. Nie chce przed tym uciekać. Chce to coś zabić i patrzeć jak umiera w męczarniach… tak samo jak umierali nasi najbliżsi. Nawet, jeśli będę musiał zginąć, by to osiągnąć. — W jego głosie rozbrzmiewała wściekłość, i to nie byle jaka wściekłość — to coś co zbierało się od momentu, gdy wszystko się zaczęło i kotłowało się, by teraz wybuchnąć. Rozpoznawałam to, bo sama czułam to każdego dnia od kiedy moje życie się skończyło.
Według Freuda człowiek był garnkiem, który po pewnym czasie wstrzymywania się, wybucha z ogromną siłą.
— Posłuchaj mnie tylko. — Chciałam go uspokoić, zatrzymać go przed popełnieniem błędu, który oboje możemy potem żałować, a ja definitywnie nie chciałam dopisywać go do długiej listy śmierci za, które czułam się winna. Mój głos brzmiał łagodnie i miałam nadzieję, że to zgasi ten jego ogień. — Jeśli jest coś czego ta zagłada mnie nauczyła to to, że nie należy robić niczego pod wpływem emocji. Emocje niosą śmierć.
— Bez emocji jesteśmy dokładnie jak oni. — Wiedziałam o kogo mu chodziło, o największe bestie krążące po naszej Ziemi. Zarażonych.
— Ale zbyt duża ilość emocji również prowadzi do zguby. To co jest ważne to zachowanie równowagi. Dzięki temu przetrwamy. — Mój głos nabrał mocniejszego wydźwięku, po części miałam wrażenie, że sama w to wierzyłam. Musiałam.
Gdy wydawało mi się, że sytuacja powoli zaczyna wracać do normy, a ciśnienie opada, nasz nie do końca ugruntowany spokój zagłuszył przeraźliwy dźwięk.

Wybuch.

————————————————

Mogę wam powiedzieć, że to jeden z moich ulubionych rozdziałów. W końcu bohaterowie spotykają Zarażonych, choć nie są oni tacy jakich się oni spodziewali, zaczynając od tego, że nie żyją. Mamy akcję, mamy załamanie.
Z chęcią poznam waszą opinię na temat rozdziału.
+ Będę również podrzucać teraz pod rozdziałami (pod gifem dokładnie) piosenkę, która moim zdaniem dobrze oddaje rozdział. Ponieważ rzadko piszę bez muzyki i mam wrażenie, że ona ma pewien wpływ na emocje w opowiadaniu. 
Kiedyś zajmę się tym białym tłem, ale teraz jest ciężki okres, dużo nauki, a ja nie mam nawet siły, żeby stukać w klawiaturę, co nie wymaga jednak za wiele wysiłku.

7 komentarzy:

  1. O proszę. Wczoraj skończyłam nadrabiać i komentować każdy rozdział po kolei, a tu już następny. Nie będę narzekać :D
    Jak wspomniałam już pod ostatnim, w końcu coś się dzieje. Przyznam, że trochę męczy mnie to użalanie się Lucy, chociaż rozumiem skąd ten stan. Ale podkreślanie co kilka linijek jaka to ona samotna, jak to musi przetrwać, jakie to trudne... Proszę, nie. Przez siedem rozdziałów naprawdę dało się już zrozumieć, że ma ciężko.
    Hm, w końcu coś więcej o Zarażonych. Tylko jak przenosi się ta zaraza? Jak gdyby nigdy nic dotykali ciał, a ona tą samą ręką ust. Więc jak to tak naprawdę działa? Swoją drogą, sposób w jaki podbiegła do tego auta, trochę kłóci się z tym, co mówi o kierowaniu się emocjami. Z jednej strony jest inteligentna, niby rozsądna, ale po chwili robi coś, co temu zaprzecza. Szczerze mówiąc, zaczynam zastanawiać się, jakim cudem przy takiej niespójności przetrwała.
    Tylko co teraz? Coś zmieniło się w zachowaniu Zarażonych, skoro polują na siebie nawzajem, czy może pojawiło się coś więcej? Nie powiem, jestem zaintrygowana.
    Weny życzę :) A muzyka to jej najlepsze źródło, przynajmniej wg mnie, bo też nie umiem pisać w ciszy.

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucy niestety jest tą postacią, która cały czas nie może uporać się ze swoimi emocjami i ciągle wszystko przetwarza na nowo. Plaga wywarła na niej spory wpływ. Emocje Lucy są bazowane na moich własnych, po części, dlatego są one czymś możliwym nawet bez wielkiej katastrofy. Ale inne postacie nie będą takie jak ona. Pojawi się nawet jedna, która będzie poirytowana tym jej użalaniem się, inna, która będzie zaskakująco optymistyczna. W skrócie: każdy w tym opowiadaniu radzi sobie z katastrofą na swój sposób.
      Niedługo znowu będę czytać całe opowiadanie od początku (robię to od czasu do czasu, żeby wyłapać błędy i nie zapomnieć co wydarzyło się wcześniej), więc zobaczę, czy może nie przesadziłam w tym rozdziale z emocjami.
      Zaraza nie przenosi się poprzez dotyk, więc to nie jest problem. Chociaż właściwie oni nie wiedzą do końca jak to działa, więc ta sytuacja była czymś spontanicznym czego definitywnie nie przemyśleli. Lucy w tej sytuacji działa dość instynktownie, ponieważ w wielu sytuacjach, również przyszłych, nie będzie jej do końca zależeć na życiu. Więc z jednej strony można ją uznać za inteligentną, ale z drugiej strony również za zniszczoną przez Plagę.
      Ja zawsze jak mam coś napisać to wybieram się do kawiarni, kupuję kawę, włączam muzykę i jestem w stanie napisać nawet kilka rozdziałów.

      Usuń
    2. Pozwolę sobie odpisać na całość tutaj, żeby już się nie rozdrabniać :3
      Tak, wolę komentować każdy po kolei, chociaż czasami to uciążliwe. Ale tak łatwiej zebrać myśli i nie zapomnieć jakiegoś istotnego faktu z rozdziału. Bo tak już bywa, że kiedy w jednym próbuje się ująć wszytko, to potem zawsze coś ucieknie. Zresztą komentuję w ten sam sposób, który cenię u innych; skoro mnie rozbudowany komentarz poprawia nastrój, to komuś najpewniej też.
      Jeśli chodzi o emocje i Lucy... Tak, domyślam się, co chcesz przekazać. Ta niespójność ma sens, tak jak i użalanie się nad sobą. Weź jednak pod uwagę, że piszesz w narracji pierwszoosobowej, więc główna bohaterka jest tym istotniejsza. Jeśli zniechęcisz do niej czytelnika, trudno będzie mu czytać tę historie :3 To taka uwaga z mojej strony. Emocje to cudna prawa, ale w nadmiarze męczą, zwłaszcza że nie każdy taką emocjonalność lubi. Przynajmniej czytając całość na jeden raz, odniosłam wrażenie, że trochę już tego za dużo, aczkolwiek to tylko moje prywatne odczucia.
      Dobrze, że całość jest przemyślana i jesteś tyle rozdziałów wprzód. To dobrze świadczy o historii. Bo chociaż dobry plan na opowiadanie zakłada też łatwe modyfikowanie i zmiany, a odrobina improwizacji jeszcze nikomu nie zaszkodziła, to zawsze dobrze wiedzieć, dokąd to wszystko zmierza.
      Tak jeszcze w kwestii emocji, to zawsze łatwiej opisywać coś, czego samemu się doświadczyło. Tak więc, jak już pisałam, opisy na plus. A i akcja teraz ładnie je równoważy.
      Heh, mnie do pisania wystarczy muzyka i chwila spokoju. Ale klimacik w kawiarni to też fajna sprawa :D

      Usuń
    3. Dzięki za rady. Na pewno wezmę to pod uwagę czytając rozdziały jeszcze raz.
      Tak z własnego doświadczenia, przy pisaniu tego opowiadania, polecam pisanie do przodu. W przeszłości zdarzało mi się pisać kilka rozdziałów do przodu, ale nigdy na taką skalę.
      Teraz co kilka tygodni/miesięcy wracam do początku opowiadania i czytam je od początku. Czasem znajdzie się coś do poprawienia, ale zawsze czytanie go powoduje u mnie uśmiech — a to całkiem dobry znak.

      Usuń
    4. Wierzę na słowo, chociaż u mnie z pisaniem do przodu ciężko, bo nie potrafię trzymać tekstu na dysku. I publikuję za dużo, by dać radę stworzyć jakikolwiek zapas, choć to bez wątpienia wygodne :D
      Cóż, w pierwszej kolejności najważniejsze jest, żeby sam autor czuł się zadowolony z tego, co stworzył. Bo pisanie to w sumie trochę samolubne zajęcie, więc póki nie zadowolimy siebie, ciężko docenić nawet największe pochwały czytelników ^^

      Usuń
  2. Jak do tej pory najciekawszy rozdział, spod otoczki rozpaczy zaczyna wyglądać prawdziwa dziewczyna rozważna i myśląca podoba mi się .Powoli zaczynamy poznawać charaktery bohaterów najwyższy czas,niemogłam się doczekać.Pdobałomi się jak Lucy zaczęła studzić zapędy Jonathana do walki ,uważam że miała rację taka bezmyślna wściekłość mogłaby ich zabić.Zresztą nastąpił wybuch więc i tak nastąpi zwrot akcji.Ciekawi mnie dlaczego Jonatan wyjechał sam , mówił że jest samotnikiem ale wspominał wcześniej o ojcu czy plaga go zabiła,pewnie dalej się dowiem.
    Piosenka fajna, bardzo nastrojowa ja też lubię muzykę,zawsze puszczam jak piszę na kompie np teraz.
    Wspominałaś o innch opowiadaniach są współczesne czy może innego typu?
    Chętnie bym poczytała zaciekawiłaś mnie Plagą cieszę się że na tym blogu ją umieściłaś bo jest dla mnie łatwy dostęp.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobra!
    Jestem bardzo, bardzo wkurzona, gdyż ponieważ iż już TRZECI raz usunęło mi komentarz!
    A był dłuuuuugi! Serio! Walę to i nie komentuję więcej!
    Żarttt, przecież obiecałam (:
    Drogi blogu, nie testuj mojej wytrzymałości i nie baw się więcej ze mną w kotka i myszkę, bo naślę na ciebie Zarażonych :)) Ale żywych :))
    Skracając mój komentarz:
    ''Emocje niosą śmierć.'' — ''Emocje zaburzają osąd'' — Shadow wokół nas :DD
    '''Bo przecież to nie tak, że chcieliśmy się pocałować.'' — Gwarantuję ci kochana Lucy, że za parę rozdziałów zmienisz zdanie ;D
    Ejjj, ja na Zombie liczyłam, najlepiej jakieś zbuntowane, wiesz. Lucy mogła by się wykazać i pokazać Zarażonym, gdzie ich miejsce.
    Mam nadzieję, że żadne z mojej ukochanej dwójeczki nie zarazi się niczym (chociaż to by było fajne, gdyby jedno z nich poszło po antidotum dla ukochanego).
    Zapomniałam co chciałam jeszcze napisać, ale no wiesz — skleroza. Gdyby wcześniej się dodał, to byłby dłuższy :((
    WENY!

    OdpowiedzUsuń