Rozdział XI

Skoro mam go zobaczyć na Comic Conie to go tu wrzucę 

Powoli odzyskiwałam świadomość. Huki ustąpiły. Poczułam ulgę. Oddychałam powoli, jednocześnie czując, jak obraz mi się wyostrza, a wszystko wraca do normy.
— Lucy! — Do moich uszu dobiegł czyjś krzyk. Rozejrzałam się wokół, próbując odzyskać jasność sytuacji.
Byłam przed budynkiem przydrożnego hotelu o nazwie ,,Lewisburg''. Powoli przypominałam sobie każdy szczegół. Spojrzałam na okno z wielką dziurą — większą niż ostatnio. W oko wpadły mi też otwarte na oścież drzwi. Prowadziły do małego pokoiku, którego większą część zajmowało stare biurko.
— Potrzebujesz jakieś specjalne zaproszenie? — Nagle spostrzegłam, jak z otwartego pomieszczenia wychodzi Jimmy. Złapał za framugę, częściowo nadal stojąc w środku. 


Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, ponieważ w tym momencie na jego twarzy pojawiło się zmartwienie. Automatycznie odpuścił sobie utrzymywanie wizerunku wyluzowanego gościa i podszedł do mnie.
— Wszystko w porządku? — usłyszałam.
— Tak. Czemu pytasz?
— Jesteś strasznie blada — powiedział, przykładając rękę do mojej twarzy. — Coś się stało?
— Nie. — Odsunęłam się lekko speszona jego reakcją, pamiętając, co było napisane w jego dzienniku. — Wszystko jest dobrze. 
Staliśmy chwilę w milczeniu. Zdawało się, że ciśnienie i niezręczność uderzały do nas drzwiami i oknami, aż w końcu on odwrócił się i z powrotem wszedł do biura. 
Wrócił po kilku minutach, trzymając w dłoni dwa klucze.
— Chodźmy.
Ruszyłam za nim wzdłuż ściany, kierując się do pokoju na samym końcu długiej linii. Stanęliśmy przed drzwiami z napisem ,,666''.
— Odnoszę wrażenie, że mają tu strasznie dziwną numerację. — Spojrzałam na metalową zawieszkę.
— Nie, spójrz. Ktoś domalował te dwie szóstki markerem. — Jimmy wskazał palcem dwa ostatnie numery, które — jak teraz na to patrzyłam — faktycznie różniły się od siebie.
— Świetny początek — odparłam bez przekonania.
— Jak chcesz, to ja mogę wziąć ten pokój — zaoferował, spoglądając na mnie z wyciągniętym kluczem.
— Nie, dzięki, będzie okej. — Chwyciłam klucz i pośpiesznie ruszyłam w stronę drzwi, by już po chwili zatrzasnąć je za sobą i oprzeć się o ścianę z nieukrywaną ulgą.
♠ ♠ ♠
Pokój, w którym się znalazłam, był niewielki. Po lewej stronie, tuż przy wejściu, znajdowały się drzwi prowadzące do łazienki przypominającej te, które można było spotkać podczas rejsów statkiem. Tapety w pomieszczeniu miały ohydny musztardowy kolor, a podłoga w całości wyłożona została wykładziną. Nic nie przykuwało mojego wzroku. Meble wydawały się mieć ponad dwadzieścia lat, w dużej mierze przypominały mi to, co można było znaleźć w domach starszych ludzi. Łącznie z łóżkiem przykrytym narzutą w fiołki. Nie potrafiłam zdecydować, co odrzucało mnie bardziej — kolor ścian czy wzory na pościeli. Co gorsza w niektórych miejscach wisiały obrazki, które wyglądały tak, jakby przeszły naprawdę długą drogę, by w końcu znaleźć się tutaj. W pustym pokoju na skraju niczego.
Rzuciłam torbę w nogach łóżka, po czym sama usiadłam na jego brzegu i bez namysłu opadłam na plecy. 
Czułam się przygnieciona tym wszystkim, co działo się wokół mnie. I chociaż pokój przyprawiał mnie o zawrót głowy, czułam radość po tak długim czasie mogąc usiąść na czymś miękkim. 
Miałam pod sobą sprężyny, ale nie miało to w tym momencie znaczenia. Czułam, jak moje ciało oddycha i się rozluźnia. Po tak długim czasie.
Mój wzrok utkwił na szarym suficie i lampie zwisającej po kablu z jego środka. Wydawało mi się, jakby ktoś przykładał specjalnie miarkę, by choć ta jedna rzecz nadawała pomieszczeniu jego jakości. Wolałam nawet nie myśleć o tym, jak długo to miejsce stało puste. Ale moje myśli zaczęły biec w zastraszającym tempie i, zanim się spostrzegłam, miałam przed sobą starą kanapę ojca ukrytą w piwnicy.
Zawsze w soboty schodził tam i razem z naszym sąsiadem oglądał mecz na małym telewizorze. Tylko w ten sposób o tej konkretnej godzinie mama i tata byli w stanie być szczęśliwi naraz. Ona miała swoją ciszę i spokój, on natomiast miał mecz i możliwość wydzierania się bez konsekwencji.
Pamiętam, jak trzeba go było stamtąd wyciągać siłą, by zjadł coś, co nie było pizzą bądź czipsami. Myślę, że gdyby mógł cofnąć czas, nie opierałby się tak bardzo, by spędzić z nami więcej czasu. 
W końcu ludzie mają to do siebie, że pewne rzeczy dostrzegają po czasie.
Podniosłam się gwałtownie do pozycji siedzącej na myśl o kurzu, który musiał się tu nazbierać. W tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi.
— Proszę! — krzyknęłam, jednocześnie otrzepując się z niewidzialnego kurzu.
Drzwi się otworzyły, wszedł Jonathan. Oczywiście był jedyną osobą w tym opustoszałym hotelu. Nie mogłam się spodziewać nikogo innego.
— Łał, twój pokój wygląda identycznie jak mój. — Na jego twarzy pojawił się uśmiech, wszedł lekko chwiejnym krokiem i włożył ręce do kieszeni spodni.
— Serio?
— No, może poza kolorem narzuty i dziurą na suficie.
— U mnie nie ma dziury na suficie — odpowiedziałam, spoglądając do góry ze zdziwieniem.
— U mnie jest. Niestety. — Uśmiech pozostawał obecny na jego twarzy, wcale nie wydawał się wzruszony kwestią dziury.
Powoli wszedł głębiej do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Miałam wrażenie, jakby chciał mi coś powiedzieć, ale nie był w stanie się wysłowić. Ja natomiast wolałabym posiedzieć sama. Na ten moment nie byłam po prostu w stanie mu zaufać.
Podeszłam do małego okna naprzeciwko drzwi wejściowych. Odsłoniłam starą zasłonę. Jedyne, co byłam w stanie dostrzec, to wysoką trawę i rozległe pole. Oparłam głowę o ścianę, wpatrując się w wiatr poruszający roślinami. 
— Powiesz mi, co się stało, czy mam sobie pójść? — Zdążyłam zapomnieć o jego obecności. Szczerze nie byłam w humorze na pogawędki. Ani o jego prawdomówności, ani o moich własnych problemach. Tak naprawdę chciałam tylko odpocząć, czułam, jakby ktoś przywiązał mi do pleców stos cegieł. Odnosiłam jednak wrażenie, że całe to zmęczenie nie miało nic wspólnego z niewyspaniem, miałam za dużo rzeczy na głowie, a jedynym sposobem na ulżenie sobie była rozmowa.
— Właściwie to zostań. — Obróciłam się. Nadal nie patrzyłam na niego, ale nie stałam teraz do niego odwrócona plecami. — Są dwie kwestie — mówiłam z trudem. Nie byłam właściwie pewna, co chcę mu powiedzieć, jedynie zdawałam sobie sprawę z tego, że trzeba zaryzykować. — Jedna z nich dotyczy ciebie. — Przy tych słowach odwróciłam się do niego tak, by móc dostrzec jego zdziwioną minę.
— Widzisz, dzisiaj, kiedy dałeś mi na chwilę do potrzymania swój notes, ja... zajrzałam do niego. 
Mogłam zobaczyć, jak jego twarz powoli ulega zmianie. Usta się rozszerzyły, a brwi ściągnęły. Wyglądał teraz nie tyle na zdziwionego, ale zszokowanego i możliwe, że nawet wściekłego. 
Zapanowała między nami cisza. Ja stałam trochę w podkulonej pozycji, ze schyloną głową, trzymając kurczowo jedną ręką za drugą, jakby była to moja tarcza.
— Co dokładnie przeczytałaś? — Podniosłam głowę, słysząc ten głos. Brzmiał szorstko i bez wyrazu, jak nie on.
— ,,Dziś stało się jasne...'' — wypowiedziałam zapamiętane słowa z wielką trudnością. Wielokrotnie między naszą dwójką panowało niezręczne milczenie, ale chyba takiego jak teraz jeszcze wcześniej nie doświadczyliśmy.
— ,,...jestem mordercą. Częścią tego wielkiego spisku...'' — dokończył za mnie. 
— Jonathan, co się stało? Zabiłeś kogoś? Musisz mi powiedzieć — przerwałam ciszę.
— Mylisz się, nie muszę ci nic mówić. — Tym razem zabrzmiał naprawdę stanowczo. Zauważyłam, że przysunął się bliżej wyjścia tak, że teraz opierał się o drzwi. Ja natomiast stanęłam koło okna. W tym momencie dystans był nam potrzebny. — Ale ci powiem. Tylko dlatego, że jeśli tego nie zrobię, to nigdy nie odejdziesz od tego piekielnego okna. — Zamilkł na chwilę. — Mogę ci zaufać?
Musiałam się nad tym zastanowić. To mogło być nic, ale co, jeśli dokonał czegoś strasznego, niewybaczalnego? Mam po prostu powiedzieć ,,okej, nic się nie stało''?
Kiwnęłam głową, nie mogąc z siebie nic wykrztusić, i podniosłam wzrok, by dostrzec jego reakcję. Na szczęście to mu wystarczyło. Odlepił się trochę do drzwi, by teraz oprzeć się łokciem o ścianę obok.
— Opowiedziałem ci, jak autobusem dojechałem do Toledo. Jak to wszystko się dla mnie zaczęło. Pominąłem jednak jeden szczegół. Nie byłem do końca sam.Kiedy zatrzymaliśmy się na, jak się później okazało, finałowym przystanku naszej wycieczki, zapanował chaos. Jednak był ktoś, kto w tym całym zamieszaniu zachował spokój. Pamiętam go, siedział na samym końcu busa, oparty o szybę, spokojny. Nie sądziłem, że potem go jeszcze spotkam, ale to właśnie on wyciągnął mnie z tej całej brei. Kiedy mówiłem, że wędrowałem samotnie, aż spotkałem ciebie — to było kłamstwo. Tak naprawdę od samego początku siedzieliśmy w jednym miejscu — Toledo. Duże miasto wydawało się dość ryzykownym wyborem, ale Matthew nie przejmował się niczym. Powiadał ,,lepiej zginąć szczęśliwym, niż żyć w strachu''. Był lekkoduchem i to mnie czasami zadziwiało. Ja pełniłem natomiast rolę sceptyka. Cały czas upominałem go, że powinniśmy się gdzieś przenieść, że to zbyt niebezpieczne, aby siedzieć tak długo w jednym miejscu. Nie dość, że przebywaliśmy w jednym mieście, to jeszcze w tej samej kryjówce od ponad roku. Miałem wrażenie, że kusimy los. Jednak nie zostawiłbym go, za nic nie chciałem zostać sam. Może się to wydawać egoistyczne, ale w tamtym okresie był jedyną osobą, do której mogłem się odezwać. — Spojrzałam na niego w momencie, gdy ucichł. Widziałam, jak przestawiał nogi, zupełnie jakby żadna pozycja mu nie odpowiadała. Dłonie trzymał razem złączone w pięści. Poruszał palcami nerwowo. Widać było, że cała ta sytuacja była dla niego niełatwa.
— Nie dawałem jednak za wygraną. Codziennie czułem strach nadchodzącego dnia i tego, co może się wydarzyć. Powtarzałem mu moje obawy, a on jak zwykle zbywał mnie, oddając się jego rutynowemu lenistwu. Wydawał się szczęśliwy jak na okoliczności, ale ja nie potrafiłem podzielić jego spokoju ducha. Chciałem uciekać. Toledo stało się dla mnie więzieniem i zrobiłbym wszystko, by uwolnić się od jego krat. Wtedy pewnego dnia w odpowiedzi na moje krzyki usłyszałem odmienną odpowiedź. ,,Tak''. Tamtego dnia wydawało mi się, że zbliżam się ku wolności, ale tak naprawdę dopiero wtedy poczułem prawdziwe więzy. Mieszkając w Toledo, ukryci w piwnicy, mieliśmy okazję słyszeć Zarażonych. W momentach, gdy wychodziliśmy z kryjówki i przemykaliśmy pod ich nosami, czuliśmy buchającą adrenalinę. Tym razem jednak było inaczej. Chcieliśmy dojść do granicy miasta albo dotrzeć do jakiegoś samochodu i pojechać jak najdalej stąd. Nie zdążyliśmy jednak dojść daleko. Nagle wylęgli się z budynków, zaułków, przychodzili z każdej strony. Zupełnie jakby przez ten cały rok czekali na nasz ruch. Ich jedynej zwierzyny. W momencie gdy nas otoczyli, zrozumiałem, że nie wyjdziemy stąd cali. Wtedy zamiast strachu poczułem złość, a może było to spowodowane strachem. ,,Przecież od dawna mówiłem o ucieczce, to nie moja wina. To wszystko jego wina". Tak sobie powtarzałem. Teraz wiem, że próbowałem sobie wytłumaczyć to, co zamierzałem zrobić chwilę potem. Zanim się spostrzegłem, moje ręce pchały mojego dawnego przyjaciela w objęcia tych potworów, a sam, korzystając z sytuacji, uciekłem jak najdalej od miejsca zdarzenia. Biegłem tak daleko, aż krzyki ucichły, ale moje sumienie pozostało pobudzone do samego końca. ,, Dziś stało się jasne. Jestem mordercą. Częścią tego wielkiego spisku...'' — Mówiąc te ostatnie słowa, wyciągnął swój plecak i podał mi z niego swój notes otwarty na tej stronie, na której go wtedy sama otworzyłam.
— ,,...W momencie, gdy zaczniemy zabijać siebie nawzajem, by przetrwać, zacznie się prawdziwa zagłada.'' — odczytałam na głos.
— Jonathan... — wykrztusiłam z siebie ochrypłym głosem. — Chłopak usiadł na brzegu łóżka, wkładając dłonie między kolana i zwieszając głowę w dół. Wyglądał teraz jak zbity pies, wypełniony winą i smutkiem. — Przepraszam. — Zajęłam miejsce obok niego. — Po pierwsze za to, że zajrzałam. Nie powinnam. Czasy się zmieniły, ale standardy powinny zostać takie same. Pogwałciłam twoją prywatność. Po drugie, co jest najważniejsze, za to, że powiedziałam, że ci ufam, choć przy najbliższej okazji odwróciłam się do ciebie plecami. To było złe. 
Nie usłyszałam od niego żadnej odpowiedzi. Dopiero gdy chciałam już wstać, by zostawić go w spokoju, dotarł do mnie glos:
— Nie dziwię się, że tak zareagowałaś. Sam pewnie zrobiłbym to samo. Prawda jest taka, że powiedzieć, że komuś się ufa, a naprawdę zaufać, to dwie odmienne kwestie. Ale nie dziwie się, że pod tak krótkim czasie nie jesteś w stanie w pełni mi ufać. Bardziej bym się zdziwił, gdybyś kompletnie mi zaufała już na tym etapie.
— Przepraszam. 
— Przestaniesz już przepraszać. Wiesz o tym, że nie jesteś niczemu winna, prawda? — W tym momencie położył swoje dłonie na moich i spojrzał mi w oczy. Schyliłam głowę nie mogąc wytrzymać jego spojrzenia. 
— Też mam coś na sumieniu, wiesz? I strasznie mnie to dręczy. 
— A kto nie ma? — Uśmiechnęłam się na chwilę na dźwięk tych słów. 
— Przepraszam, że nie jestem ci w stani pełni zaufać. Nie zrobiłeś nic, by zasłużyć sobie na mój dystans. Od kiedy się spotkaliśmy byłeś niezastąpiony...
— Więc będę taki dalej, żeby w końcu naprawić to, co Plaga w nas zasiała — przerwał mi.
W tym momencie siedzieliśmy niebezpiecznie blisko siebie. Jego ręka nadal leżała na mojej. Głowy mieliśmy zwrócone ku sobie, choć żadne z nas nie było w stanie spojrzeć na drugie.
Zanim się zorientowałam, co się dzieje, zobaczyłam, jak jego głowa lekko zbliża się ku mojej. Byliśmy coraz bliżej siebie i miałam nieodparte przeczucie, że to się teraz wydarzy. Nie wiedziałam, co o tym myśleć — jego twarz przy mojej. Czy to taka zła wizja? Ja i on...
Lekko przysunęłam głowę w jego kierunku i wtedy jakby wokół nas pękła jakaś bańka, oboje otworzyliśmy oczy, dostrzegając niezręczność sytuacji. Szybko odsunęliśmy się od siebie. Oboje usiedliśmy prosto na dwóch krawędziach łóżka, jakby próbując uciec przed sobą. Jedyne, co dało się dosłyszeć, to dwa ciężkie oddechy i chrząknięcia.
Nagle Jimmy wstał.
— To ja chyba już no... pójdę do siebie. — Skierował się do drzwi, by nacisnąć klamkę i wyjść, lecz wtedy powiedziałam:
— Może chcesz zostać? — Moje słowa zdziwiły nie tylko chłopaka, ale i mnie. — Nie chcę być dzisiaj sama.
Co ty pleciesz, kobieto? — wrzasnęłam na siebie w myślach.
— Okej. — Kompletnie nie spodziewałam się takiej odpowiedzi. Czasami zdarzało mi się najpierw działać, potem myśleć. W momencie gdy słowa wypadły z moich ust, dotarła do mnie ich głupota. Miałam nadzieję, że Jonathan okaże się rozsądniejszy i uświadomi mi idiotyzm tego pomysłu.
Najwidoczniej się pomyliłam.
♠ ♠ ♠
Położyłam się na jednej stronie, a on po drugiej. Każde z nas wpatrzone w sufit, nie spoglądając na siebie nawzajem. Czułam, jak niezręczność całej tej sytuacji unosi się w powietrzu niczym klatka. Klatka, która więziła mnie i jego. Obok, a jednak oddzielnie. 
W jednym momencie oboje obróciliśmy się na bok, twarzą do ściany, plecami do siebie nawzajem. Złożyłam dłonie razem i oparłam na nich głowę, wpatrując się w każdy szczegół, jaki znajdował się w zasięgu mojego wzroku. Plama na ścianie, odstająca tapeta, krzywa szafka, zakurzona lampka nocna...
— Zdarzyło ci się kiedyś — przerwałam — że zobaczyłeś coś, czego nie pamiętałeś, a zarazem wydawało się tak realne? 
Wcisnęłam głowę mocniej w poduszkę. Chciałam obrócić się do niego twarzą, dowiedzieć się, co myśli. Podniosłam głowę, przekręciłam ją lekko, ale w ostatecznym momencie zrezygnowałam.
Bo w ostatecznym rozrachunku zawsze okazywałam się słaba.

1 komentarz:

  1. No nareszcie się doczekałam a już się martwiłam no ale JEST.
    Rozdział mi się podobał ma dużo treści i zaczął powoli kiełkować ich związek,podoba mi się jej reakcja na jego opowieść to chyba najgorsze co nas może spotkać ze strachu poświęcić bliską osobę.W moim prywatnym odczuciu to złe ale wiem też że strach potrafi nas zupełnie zniszczyć i nic nie poradzimy.
    Czekam co dalej i kiedy się pojawią inni bohaterowie i ich powiązania.
    Do następnego.

    OdpowiedzUsuń