Rozdział VI


Mówi się, że to cierpienie wyłania całą prawdę z człowieka. Największą katorgą jest jednak cierpienie świadome. Jak powiedział Napoleon:

,,Cierpienie wymaga więcej odwagi niż śmierć.’’

W tym przypadku śmierć wydaje się czymś prostym. Niczym nieświadomy upadek, tak szybki i tak gwałtowny, że mija niczym jedno mrugnięcie. Zanim jesteś w stanie zorientować się co się właściwie stało, jest już po wszystkim. 

Z cierpieniem jest inaczej, trwa i trwa, aż człowiek sam decyduje się upaść i jedno mrugnięcie później już go nie ma. 
Tak świat pozbył się słabych pragnących szczęścia idealistów, którzy prędzej, czy później odkryli prawdę o tym jak wygląda świat. Prawda ta okazała się być jasna i klarowna, przynajmniej teraz. 

Teraz, gdy wszyscy powtarzają jak bardzo ten upadek był przewidywalny, choć nie myśleli o tym dopóki nie stanęła przed nimi góra martwych ciał z oderwanymi głowami i dziurami w piersi.

Ale przecież nie powinno nas to już dziwić. Nie był to pierwszy raz, gdy ludzkość poniosła ogromną stratę przez swoją własną lekkomyślność. Po raz pierwszy jednak od lat dwudziestych udało nam się przekroczyć dotychczasowy rekord śmierci. 
Mamy z czego czerpać dumę…


***

Tej nocy znowu przed moimi oczami pojawiła się przeszłość. Zupełnie jakby zapukała do moich drzwi z szyderczą miną wpraszając się bez zaproszenia.
Tym razem zobaczyłam ich wszystkich, moją rodzinę. Siedzącą przy ustrojonym stole. Za nami stała ogromna zielona choinka święcąca się przeróżnymi kolorami. Wszystko wydawało się takie realne, że nawet po obudzeniu się przez pierwsze kilka minut pomyślałam, że jest okej. Cała rodzina zebrana w jednym pomieszczeniu, ciocia Edith opowiadająca o nowym awansie, babcia Bonnie krytykująca wszystkich za tych swoich cienkich oprawek i ojciec spoglądający na tą całą sytuację z dozą dystansu, jakby to był jedynie kolejny marny show w telewizji. Wszystko było takie samo. Jedyne co uległo zmianie to ja, przypatrywałam się całemu towarzystwo z tęsknotą wyżerającą mi dziurę w piersi. Ale ja zawsze nienawidziłam tych spotkań. Unikałam ich jak ognia i zawsze po rozdaniu prezentów chowałam się w swoim pokoju, by uniknąć prawdopodobnej sprzeczki. Teraz jednak nie potrafiłam dostrzec realnych faktów, wiedziałam, że gdybym mogła zobaczyć ich znowu, usiąść z nimi przy tym wielkim stole i słuchać jak powoli cały wieczór się wali, odzyskałabym tą cząstkę normalności. Najwidoczniej moja podświadomość też o tym wiedziała. 
Jak popapranym trzeba być, żeby tęsknić za czymś co po latach wciąż potrafiło doprowadzić cię do szaleństwa.

Mniej więcej dwie minuty zajęło mi zebranie kolejnych informacji na temat aktualnej sytuacji. Przypłynęło to do mnie jak wielka fala. Uderzyły we mnie bolesne fakty i już wiedziałam, że to co miałam przed chwilą przed oczami nie było prawdą. Mimo, iż wydawało się być tak bardzo realne.

Po kolejnych dwóch minutach podskoczyłam ze strachu na dźwięk czegoś na kształt chrapania. Gdy serce w piersi przestało mi bić w oszalałym tempie podniosłam się na równe nogi i ruszyłam w kierunku odgłosu.
W miejscu gdzie — jak teraz sobie przypominałam — wczoraj zostawiłam Jonathana leżał właśnie on, w pozycji, która przywodziła mi na myśl te małe rozpychające się dzieci. Zajmował praktycznie całą alejkę pomiędzy półkami, a jego kończyny zostały tak rozłożone, że mógł spokojnie uchodzić za gwiazdkę z niebo. 
Przyszło mi teraz do głowy, że musiał nie spać od wielu dni. W końcu, jeśli wędrował od najbliższego miasta to musiał iść ponad kilka dni. O ile nie spał na ziemi to musiał być bardzo wyczerpany. Na takiego z resztą wyglądał. 
Szturchnęłam jego ramię stopą, ale powstrzymałam się od tego co chciałam zrobić widząc jak po tej czynności chłopak zmienia pozycję i przenosi się na plecy jakby nic w tym momencie go nie martwiło.
Zostawiłam go i otworzyłam podwójne drzwi, by w końcu poczuć rześkość powietrza. Odetchnęłam z ulgą czując chłodny wiatr. Dzisiaj była wyjątkowo przyjemna pogoda. 
Delikatnie zamknęłam drzwi, by nie obudzić chłopaka i ruszyłam wzdłuż drogi. Włożyłam dłonie w kieszenie dżinsów i kopiąc kamienie szłam powoli przed siebie.
Cisza jaka mnie otaczała doprowadzała mnie do białej gorączki. Ze wszystkie co straciłam podczas Plagi najbardziej (na ten moment) brakowało mi dźwięku muzyki.

Droga na którą patrzyłam wydawała się nie mieć końca. Właściwie to stwierdzenie było bliskie prawdy. Dobrze pamiętałam jak długo zajęło mi dojście tu z najbliższego punktu, Richmont w Indianie. Gdy tu dotarłam poczułam jak moje ciało się poddaje pokusie. Wiedziałam, że jak raz usiądę nie będę w stanie walczyć dalej. 

Może tym tak naprawdę miało być to miejsce. Nie ratunkiem, schronieniem, a odwróceniem uwagi od tego co na ten moment było ważne.
Stojąc na świeżym powietrzu, czując jak delikatny wiatr uderza w moją twarz i rozwiewa włosy dostałam czegoś na kształt olśnienia. Olśnienie to miało kształt czerwonej kropki w oddali drogi. 

Zmrużyłam oczy zdziwiona patrząc jak punkcik z każdą chwilą robi się większy i większy, by w końcu przekształcić się w pełen kształt. To nie było żadne olśnienie, a prawdziwy samochód. Taki jakiego nie widziałam od bardzo dawna. Pędzący z zawrotną prędkością, prawdopodobnie ponad sto na godzinę. Co było jednak najważniejsze w tym wszystkim to to, że oznaczał on szansę.

Zaczęłam krzyczeć i machać rękami. Stałam na połowie jezdni licząc, że dzięki temu na pewno mnie zauważą. Jednak auto przybliżało się coraz bardziej, a silnik nie zwalniał. Gdy byłam w stanie dostrzec znajomą markę samochodu doszło do mnie, że nie zamierza się on zatrzymać. Odskoczyłam na trawę i patrzyłam jak maszyna pędzi do przodu pozostawiając po sobie jedynie kłęby kurzu. 
— Kurwa! Kurwa! — Na początku ostro się wnerwiłam. Nie podnosząc się z ziemi wpadłam w histerię, zaczęłam walić pięściami w ziemię. Mimo, iż wiedziałam jak głupie to było czułam, że muszę rozładować tą złość.
Przez głowę przebiegło mi tysiąc myśli:
,,Jak mogli mnie nie zauważyć?’’
,,Cholerne skurwysyny po prostu mnie olały.’’
Potem jednak naszła mnie myśl, która wypleniła wściekłość na dobre:
— To byli ludzie. Kierowali autem. To oznacza tylko jedno…
Właściwie mogło oznaczać dwie rzeczy: zdrowego człowieka, albo zarażoną bestię, która odkryła jak działa sprzęgło. Cóż druga opcja zakładała większe niebezpieczeństwo niż to co powstało dotychczas.

Wyobraźcie sobie bezrozumną kreaturę, która postradała zmysły i nie jest w stanie odróżnić prawdy od fikcji, która siada za kółkiem. W czasach normalności nawet ktoś kto źle zaparkował nie dostawał prawa jazdy i był ku temu pewien powód. Bezpieczeństwo społeczeństwa. Ale w dzisiejszych czasach nie było mowy o czymś takim jak bezpieczeństwo.

Nagle przede mną pojawiło się coś czego dawno nie czułam — nadzieja. Zerwałam się na równe nogi i wbiegłam do środka stacji.

Tym razem nie wahając  się podbiegłam do Jonathana i zaczęłam go szturchać. Wystarczyło kilka minut, a jego oczy otworzyły się, choć nadal wyglądał jakby w każdym momencie mógł ponownie zapaść w sen, oparł się dłonią o podłogę tak, że jego głowa znajdowała się teraz prawie na linii z moją.
— O co ci chodzi dziewczyno? — W jego głosie dało się dosłyszeć irytację. Przetarł leniwie oczy i ziewnął bez skrępowania tak, że sama przez chwilę się zachwiałam. Jednak oparłam się pokusie, by odwzajemnić to.
Uśmiechnęłam się lekko na widok jego wściekłości. 

— Spokojnie mam dość ważny powód. Byłam właśnie na dworzu. Nie uwierzysz co zobaczyłam!
— Zgaduję, że nie był to samotnie wędrujący wózek z hot dogami? — Na jego twarzy pojawił się uśmiech pełen sarkazmu i zmęczenia.
— Nie. Skąd ty w ogóle bierzesz te pomysły? Widziałam samochód.
— I kto tu ma wybujałą wyobraźnie? — Podniósł się do pozycji siedzącej — Lucy nie chcę mówić, że to co widziałaś to nie prawda, ale… — Przerwał na chwilę. Nie byłam pewna do czego zmierzał. — …no sama pomyśl jak to brzmi. Sama mówiłaś, że myślałaś, iż przetrwałaś jako jedyna, nie widziałaś żywej duszy od dawna, ja tak samo. Więc skąd nagle miałoby się tu pojawić auto? Poza tym usłyszałbym dźwięk silniku.
Wywróciłam oczy i podniosłam się na równe nogi. Nie wierzył mi. No tak, jak dziwnie musiałam brzmieć. Pojawienie się Jonathana na mojej ścieżce było czymś kompletnie nie spodziewanym, a co dopiero auto. 
— Nie zastanawiałeś się, że nie usłyszałeś silniku, ponieważ wtedy jeszcze smacznie spałeś? Ja go słyszałam i zapewniam cię, że nie kłamię. 
Chłopak na widok mojej uporczywości schował twarz w dłonie i opadł zrezygnowany na ziemię. Sfrustrowana odeszłam co dopiero zwróciło jego uwagę.
— Co robisz?
— Skoro mi nie wierzysz to zamierzam ci udowodnić swoją rację. — Wzięłam kilka przypadkowych rzeczy z półek i z wściekłością wrzuciłam je do torby.
— Chyba nie mówisz poważnie.
— Wręcz przeciwnie Jonathanie, nigdy nie byłam bardziej poważna. Zamierzam odnaleźć to auto, nawet jeśli będę zmuszona iść do najbliższego miasta. — Zobaczyłam jak chłopak skręca się na dźwięk swojego własnego imienia, co jeszcze bardziej zachęciło mnie do działania.
— Nie pomyślałaś może co, jeśli tym autem kierowali Zarażeni? Chcesz wpaść prosto na nich?
— Czyli jednak mi wierzysz? — Odwróciłam się stojąc przy drzwiach wejściowych. Pomyslałam już wcześniej o tej opcji, że może nie byli to zdrowi ludzie, ale nie miałam zamiaru dawać mu przewagi w tej bitwie. — Idziesz ze mną, czy wolisz tu leżeć bezczynnie?
Jonathan spojrzał na mnie ponownie. Po wyrazie na jego twarzy widać było, że walczy z odpowiedzią. Otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował. 
— Jak chcesz — odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie. Zanim jednak zdążyłam gdziekolwiek dojść poczułam jak czyjeś dłonie łapią mnie za ramiona i obracają. Już po chwili miałam przed sobą twarz Jimmiego. 
— Okej. Jeśli naprawdę chcesz to zrobić, zrobimy to porządnie. Nie pozwolę ci umrzeć przez coś tak głupiego jak duma.

Mógł sobie mówić co chciał. Pierwszy raz od bardzo dawna poczułam jednak, że panowałam nad sytuacją.

————————————————————————
Od razu mówię, że przepraszam, że rozdział z takim opóźnieniem.
Ale przyznam, że nie zmotywowaliście mnie po ostatniej liczbie komentarzy.
Hej, potrzebuje czyjejś opinii, tak czy siak kocham ten tekst, ale czym jest autor bez komentarzy.

A powiem wam, że ostatnio u mnie dzieje się całkiem dobrze. Niedawno wygrałam konkurs i fragment, który napisałam pojawi się w wydanej książce. Do tego niedługo pojawi się wywiad ze mną odnośnie "Plagi''. Podeślę wam link jak tylko będzie dostępny. Do pełnego sukcesu potrzebuję tylko wasze aktywności.
Dajcie znać, że mnie czytacie, kochani!

5 komentarzy:

  1. Na początek GRATULACJE ibardzo się cieszę że dzielisz się sukcesami, lubię wiedzieć że innym się powodzi.Mogę też się przechwalać że znam pisarki blogerki.xD
    Mówiąc szczerze też się dziwię ze tak mało osób komentuje,boją się czy co?
    Podobało mi się , zastanawiam się czy te myśli bohaterki odnośnie świata są twoimi myślami,bolesny jest fakt jak naprawdę nasze dobre intencje mało znaczą.
    Ciekawi mnie czym jest plaga, zastanawiam się też czy twoii bohaterowie będą ratować ludzkość , czy zrobią coś innego .Po prostu zastanawiam się czy to opowiadanie z przesłaniem.Chciałam cię zapytać czy lubisz krótkie i zwięzłe wypowiedzi czy mogą być rozwlekłe i nie składne jak moje.Naprawdę raz jeszcze Gratulacje .Stwórz Legędę.XD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za takie miłe słowa. Trochę szkoda, że tak mało osób tu zagląda, dlatego właśnie odeszłam z bloggera, bo miałam wrażenie, że umiera. Teraz mam wrażenie, że jedynie toczy się ledwo żywy. Mimo wszystko cieszę się, że chociaż jedna osoba to komentuje i naprawdę jeśli chodzi o mnie to im dłuższe są komentarze, tym większa radość z mojej twarzy. Można powiedzieć, że pisząc to miałam taką samą nadzieję co twórcy ''13 Reasons Why'' na poruszenie jakiś ważnych rozmów (jestem po finale 2 sezonu, więc teraz jestem trochę emocjonalna).
      Tak, w większości emocji Lucy odzwierciedlają moje. Dlatego wszystko co piszę w tym opowiadaniu wydaje mi się takie realne, bo faktycznie posiada coś ze mnie.
      To opowiadanie definitywnie, przynajmniej w założeniu, ma być tekstem z przesłaniem. Przez cały czas za bohaterami ciągnie się widmo bólu i śmierci. Jednak mam już plan na finałowe przesłanie, które zamknie klamrę i muszę przyznać, że do zbyt pozytywnych nie należy.

      Usuń
  2. No i dotarłam tutaj :3 Rozdziały były krótkie, więc poszło szybko i przyjemnie, a mnie pozostaje czekać na kolejne części.
    Cóż, zaczęło się dziać. Od pojawienia się Jimmy'ego akcja ruszyła do przodu, co bardzo mnie cieszy. Przemyślenia Lucy są ciekawe, tak jak i jej wspomnienia, ale jednak... dobrze jest, kiedy coś się dzieje. A pojawienie się auta krótko po tym, jak jednak wpadła na zdrowego człowieka, to zdecydowanie ciekawa sprawa. Pytanie tylko, czy to nie zaprowadzi ich na śmierć, ale cóż, zobaczymy.
    Swoją drogą, Lucy wydaje się naprawdę dojrzała jak na swój wiek. Sposób wypowiedzi i te przemyślenia kojarzą mi się z osobą, która dużo czyta. Aczkolwiek mogę się mylić, niemniej nie wykreowałaś jej na zwyczajną nastolatkę ;)
    Cóż mogłabym dodać? Czekam na więcej, to na pewno. Już zaobserwowałam bloga, poza tym dodam go do polecanych u siebie. Życzę dużo weny, czasu i pomysłów, bo to zawsze się przyda.
    A czytelnikami się nie przejmuj. Tak to już jest, że wiele osób woli obserwować po cichu, co przykre, bo porządny komentarz zawsze zmotywuje. Ale z doświadczenia wiem, że czytelnicy są :) Co więcej, wiele osób wolało odezwać się do mnie prywatnie niż pod rozdziałem, bo niektórzy najzwyczajniej w świecie nie lubi albo boi się wyrazić swoją opinię. To przykre, ale... Co poradzić?
    Weny raz jeszcze! :D

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W przypadku tego opowiadania starałam się nie pisać na siłę długich rozdziałów, więc zdarza się, że rozdziały mają po 10 stron, po 8, 20, a nawet 5.
      Dziękuję za opinię i oczywiście obserwację i dodanie opowiadania u siebie.
      Również życzę weny :)

      Usuń
  3. Dobra!
    Obiecałam skomentować — to jestem.
    Poprzednie rozdziały tak średnio mi się czytało, bo ja lubię akcję, ale teraz ona właśnie się pięknie rozkręca i rozdział przeczytałam szybciutko. To jak na razie mój ulubiony rozdział. (Co z tego, że czytam to opowiadanie już drugi raz)
    Jonathan i Lucy — I shipp it!
    Masz mi zrobić z nich parę! Jak nie to naślę na ciebie Zarażonego! Najlepiej całą gromadkę!
    Znają się tak krótko, ale on się już o nią troszczy! Awww!
    Wracając do akcji. Ciekawe, kto siedział w aucie? Wydaje mi się, że to byli zdrowi ludzie, w końcu coś musi się zacząć dziać, a nie sami Zarażeńcy.
    Poza tym to znalazłam parę literówek, ale i tak mi się podoba :D (Bo kto nie popełnia literówek?)

    OdpowiedzUsuń