Rozdział II

‚,Każdy człowiek jest jak Księżyc. Ma swoją drugą stronę, której nie pokazuje nikomu.’’

W samotności umiera człowieczeństwo. Kiedyś zaśmiałabym się, gdyby ktoś kazał mi usiąść i odłożyć telefon, teraz jedyne co pozwalało mi na kontakt z wszechświatem to uszkodzony telefon stacjonarny, tak okazuje się, że jeszcze istnieją, brudne szyby ukazujące pustą drogę i moja wyobraźnia. To ostatnie bywało zdradliwe. Odrobina wyobraźni była w stanie pomóc mi w najtrudniejszych momentach, za dużo mogło spowodować utratę kontroli, a w tych czasach kontrola była czymś cennym.

Niczym najcenniejszy klejnot trzymałam to uczucie blisko siebie, czekając, aż nastanie lepszy dzień. Przez pierwsze pół roku faktycznie wierzyłam w to, że kiedyś będzie dobrze. Straciłam całą rodzinę, dom, wspomnienia. Mimo wszystko dalej wierzyłam, że będzie lepiej. Mimo iż nic nie miało już być takie samo.

Pół roku od straty wszystkiego. Pół roku od rozpoczęcia nieskończonej wędrówki dotarłam do celu. Małej stacji ukrytej na pustkowiu. Od jakiegokolwiek miasta dzieliły mnie zapewne godziny. Ciężkie godziny wędrówki. 


Z początku planowałam jedynie przystanąć, odpocząć i ruszyć dalej, ale w pewnym momencie, leżąc pomiędzy pułkami z suszoną wołowiną a resztkami czekolad, które szybko opróżniłam, zdałam sobie z czegoś sprawę.

Byłam sama. Tylko ja i tysiące Zarażonych demolujących świat krok po kroku. Szukanie innych takich jak ja nie miało sensu. Zostałam sama w momencie, gdy moi rodzice i Dani umarli. W tym momencie raz na zawsze umarła we mnie nadzieja.

Potem przyszły kolejne pół roku. Chwiejne niczym kwiaty na wietrze i martwe jak miasto duchów. Zdarzały się momenty, gdy cisza doprowadzała mnie do skrajnej paranoi, gdy siedziałam godzinami, obserwując z ukrycia pustą uliczkę, czekając na napastnika, który miał nigdy nie nadejść. Wiedziałam, co robiłam, wybierając to miejsce na moją kryjówkę. Piechotą dojście do niego od najbliższego punktu zajęło mi kilka godzin, podejrzewałam, że taka sama odległość dzieliła mnie do kolejnego, co zapewniało mi bezpieczeństwo.

Jednak w trudnych czasach człowiek traci umiejętność racjonalnego myślenia. 

W siódmej klasie szkoły podstawowej nauczycielka kazała nam przeczytać książkę pod tytułem ,,Pięć stopni do szczęścia’’. Sam pomysł dawania dziecku takiej książki miał w tamtym momencie szersze podłoże, ale sama koncepcja pięciu stopni do radości zaszczepiła się w mojej głowie, choć sama nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Zaprzeczenie
Gniew
Negocjacje
Depresja
Akceptacja

Musiałam zaakceptować prawdę, czemu towarzyszyła wściekłość. W momencie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji jest, dopadł mnie smutek. Akceptacja nigdy nie nastąpiła.
Wyżej wspomniałam tylko o dwóch punktach z listy, gdyż to one najbardziej się na mnie odbiły. Jednak wszystkie objawy były u mnie widoczne, ale dopiero przy trzecim z nich zorientowałam się, że układanka zaczyna się układać.

Chciałam tylko przetrwać to wszystko, ponieważ mocno wierzyłam, że na końcu następuje akceptacja. To pokazuje, jak złudna jest nadzieja.

Zaprzeczenie nastąpiło jeszcze w ciągu pierwszych sześciu miesięcy, dokładniej kilka tygodni po śmierci całej mojej rodziny. Szłam prosto przed siebie, pustynną drogą pośrodku niczego. Starałam się skupiać na celu, nie myśleć o tym, co straciłam. Gdy pierwszy raz w mojej głowie pojawiła się pustka, wypełniła ją jakby za sprawą jakiegoś magicznego guzika wina i złość.

— To nie może być prawda. Nie — powtarzałam do siebie. 
W tamtym momencie jednak miałam wrażenie, że sama byłam przeciwko sobie. Jedna część mnie nie chciała się pogodzić z prawdą, druga natomiast próbowała wbić mnie w poczucie winy. Co na marginesie wyszło jej świetnie.

Etap drugi, gniew, nastąpił długo po zaprzeczeniu. Mniej więcej na początku siódmego miesiąca i ciągnął się, przez kolejne kolejno przeplatając się z negocjacjami.

Jednego dnia potrafiłam rzucać rzeczami po stacji, drugiego uspokajałam siebie, starając się zachować spokój ducha. Wiedziałam, że strata kontroli równała się walkowerowi, ale trzeba było również przyznać, że dawanie upustu emocjom było prostsze.

Było to o tyle łatwiejsze, ponieważ znajdowałam się na totalnym pustkowiu i nikt nie mógł usłyszeć moich krzyków. Rzucałam przedmiotami po całym pomieszczeniu, próbowałam wydrapać sobie paznokcie, uderzałam głową o ścianę, próbowałam wszystkiego, by zagłuszyć ból psychiczny, jaki mnie dopadł, poczucie winy. 
Po kilku godzinach wściekłości zawsze jednak następował ten moment, gdy wypuszczałam z siebie powietrze i nabierałam trochę rozsądku. Samotne życie w zepsutym świecie dawało mi się we znaki, ale próbowałam przekonać siebie, że moje przetrwanie ma jakiś cel, że jeśli wytrzymam kolejny dzień o zdrowym rozsądku, zmieni to coś.

Nadal zdarzały mi się napady wściekłości, ale starałam się nie mówić do siebie, przez co kompletnie zamilkłam. Zamiast tego przekierowałam swoje myśli na coś prostszego: co dzisiaj zjeść, gdzie pójść, o jaką półkę się dzisiaj oprzeć. Wszystko to brzmiało jak durne zapychacze, ale pomagały mi utrzymać równowagę. 

Równowagę, która była mi potrzebna do przetrwania.

7 komentarzy:

  1. Jest weekend, to dotarłam dość szybko. (:
    Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam ten fragment: ,,Tylko ja i tysiące Zarażonych demolujących świat krok po kroku.” Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to to, że zarażeni tracą swoją tożsamość i zanim umrą, zachowują się jak zwierzęta, niszczą wszystko wokół. Czy biorę ten fragment zbyt dosłownie? A może to od filmu ,,Jestem legendą” te myśli po głowie mej spacerują. ;D
    Liczę na to, że w kolejnym rozdziale pojawią się już inni ludzie oprócz protagonistki, ale oczywiście nie poganiam. To Ty sobie zaplanowałaś, jak ma wyglądać ,,Plaga“. (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może nie do końca, ale coś w ten deseń. W pewnym sensie tracą swoją tożsamość, zachowują się jak zwierzęta, ale jest też coś więcej.
      Pod koniec 3 rozdziału pojawi się druga osoba. Na razie tyle mogę zdradzić.
      + Zapraszam do zakładki ,,Ciekawostki'', którą niedawno utworzyłam.

      Usuń
  2. A jednak zombie podobne nooo trudno to twój świat ty tu rządzisz.
    Trudno było czytać ojej samotności,jej ból , żal, gniew i strach są prawie namacalne.
    Niestety nie mogę się zgodzić z pięcioma etapami żałoby,uważam że piątka to rezygnacja uznanie faktu że nic nie da się zrobić by to cofnąć.Lucy też to rozumie nie dziwię się że ma ataki wśćekłości zazdroszczę że ma co rozwalać.Zastanawiam się co natchnie ją nadzieją w świecie w którym jej nie ma. Tym optymistycznym kończę mój wpis dopóki nikt nie płacze.



    Trudno było czytać o jej samotności.Jej ból,żal gniew, strach były prawie namacalne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówiłam, że nie będzie zombie i nie będzie. Zarażeni to coś trochę innego. W późniejszych rozdziałach zobaczysz.
      Ten tekst to cała moja negatywna energia, więc przyznam, może być trochę dołujące. Ale niedługo pojawi się jakaś malutka nadzieja.

      Usuń
  3. Co mogłabym napisać? Lubię Twoje opisy. A jestem osobą, która lubuje się w narracji i rozwodzeniu nad emocjami do tego stopnia, że potrafię poświęcić cały rozdział tylko na to, więc tym bardziej doceniam to u Ciebie. Ładnie dobrane słowa, ciekawe porównania i koncepcja... Cóż, ja znam ją jako pięć etapów umierania. Aczkolwiek łatwo ją odnieść do wszelakich zmian i straty. Do sytuacji Lucy pasuje idealnie.
    Na tę chwilę nie do końca rozumiem sam motyw plagi i zarażonych osób. Też najpierw pomyślałam o zombie, ale jeśli to coś innego, chętnie przekonam się w czym rzecz. Aczkolwiek niekoniecznie przemawia do mnie wielomiesięczna wędrówka i walka o przetrwanie, skoro Lucy chwilami zachowuje się bardzo emocjonalnie. Jasne, atak gniewu, ta rozpacz i tak dalej... Ale to nie tak, że mogłaby do siebie coś przyciągnąć? To drugi rozdział, a mnie brakuje jakichkolwiek informacji o świecie przedstawionym, przez co trudno mi odnieść się do sytuacji bohaterki. Ona i zarażeni... I pustka. Więc to tak, jakby obrzeża były bezpieczne? Dlatego w takich oddalonych miejscach czuła się pewniej?
    Cóż, lecę dalej. Bo jestem ciekawa, a na tę chwilę nie wiem nic ^^

    Nessa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tak samo. Gdybym mogła pisałabym tylko o emocjach.
      Odnośnie motywu Plagi, będzie on wyjaśniany stopniowo. Poznamy kilku Zarażonych, mniej więcej jak to się zaczęło. Właściwie choć od początku rozumiałam koncepcję Plagi to dopiero niedawno pisząc XXV rozdział zrozumiałam jak można ubrać ją w słowa i co tak naprawdę oznacza. Ale spokojnie wszystko jest zaplanowane.
      Lucy nie bez powodu taka jest. Chodzi o to, że ona nie wygląda jak ktoś kto jest na tyle silny, by przetrwać coś takiego. Ona o tym wie i się tym zadręcza. Jej przetrwanie zawdzięcza fartowi.
      Raczej nie chodzi o to, ze obrzeża były puste, ale były oddalone od jakiegokolwiek miasta, więc była mniejsza szansa, że ktoś nagle będzie tędy przechodzić. Dlatego właśnie czuła się tam pewniej.

      Usuń
  4. >kiedy nie wiesz, co napisać
    >ale obiecałaś, że wszystko skomentuskom
    >więc
    >FAJNE

    OdpowiedzUsuń